Złodziejka
Wczoraj
uzupełniłam swoją kolekcję o nowy egzemplarz. Jest piękna. Różowa. Złośliwi
powiedzieliby, że to majtkowy odcień tego koloru. Ale nie zamierzam zaprzątać
sobie tym głowy. Mnie się podoba. Może wyrosłam już z tego, by stroić się w
różowy od stóp do głów. Nie zgodziłabym się także, żeby ten kolor
zdominował moje otoczenie. Ale taki drobiazg, jak to, co mam na myśli, właśnie
w różowym kolorze, najsilniej przemawia do tej małej dziewczynki ukrytej
głęboko we mnie i wywołuje uśmiech na jej twarzyczce. Jedno jednak nie daje mi spokoju.
Dlatego postanowiłam pierwszy raz powiedzieć o tym otwarcie. Przyznać się.
Po raz ostatni zapłaciłam za nie
jakieś osiem lat temu. Jeszcze zanim sprowadziłam się tutaj, do Nowej Huty. Od
tego czasu moja kolekcja poszerza się o nowe egzemplarze, które wcześniej
należały do kogoś innego. Ten ktoś zgubił je. Upuścił. Może machnął ręką i
kupił sobie nowe. W końcu to nie jest droga rzecz i jej utrata nie uderzy po
kieszeni nawet kogoś źle sytuowanego. Ktoś inny zaś podniósł zgubę i podłożył
ją u mnie. Konkretnie na parapecie mojego okna. Z którego właściciel mógł
swobodnie sięgnąć po swoje. Choć z jakiejś przyczyny tego nie zrobił. A zatem
to ja po nie sięgnęłam i dorzuciłam do swojego pudełka, by radośnie
grzechotały, ilekroć sięgnę po nie, bo akurat będą mi niezbędne. Być może nikt
ich nie szukał. Gdyby nie ta uczynna osoba, najpewniej starsza pani, która pod
moim oknem przechodzi cienkim trotuarem, by dostać się pod swoje okno, gdzie
wytrwale rozkopuje zwykły, osiedlowy trawnik, by ten kawałeczek ziemi uczynić
swoim pięknym, zadbanym, kwiatowym ogródkiem (kiedyś o tej pasji napiszę
więcej), nie schyliła się, nie podniosła zguby, w końcu nie umieściła jej na
moim parapecie, może drobiazg leżałby na trawniku do dziś, jego metalowa część
korodowałaby, a plastik zanieczyszczał środowisko naturalne. Bo przecież ja
wtedy musiałabym więcej plastiku kupić. Przyczynić się do jego produkcji. Tym,
jak postępuję, przynoszę niewielką ulgę Matce Ziemi, a także zapewniam tym
maleństwom drugie życie. To nie ulega wątpliwości.
A
jednak, gdybym znalazła czyjś portfel albo złoty zegarek, nie zachowałabym go
sobie. Nie kolekcjonowałabym cudzych zgub, gdyby przedstawiały większą wartość.
Tu pojawia się zagwozdka. Czy to, co robię jest kradzieżą? Czy jest nią znaleźć
coś i nie oddać? Nawet jeśli nie wiem, do kogo należy zguba, choć fakt,
mogłabym mniej więcej właściciela zlokalizować. Mieszka w moim pionie. Nade
mną. W mieszkaniu numer: 6 lub 9 lub 12. Podobnie jak ja, wiesza swoje pranie na specjalnym wysięgniku za oknem. Czy nie byłoby nadgorliwością
nachodzić sąsiadów, by zwrócić im coś tak małego i niepozornego? Czy jest
kradzieżą przywłaszczyć coś o tak nikłej wartości?
Jest czy nie? Czy można powiedzieć o
mnie, że jestem lokalną złodziejką klamerek..?