Przez okno
Podglądam i podsłuchuję. Tu jest inaczej, a to budzi ciekawość. Zimą i jesienią szara kamienica z naprzeciwka wygląda smutno. Na świerkach siadają sroki i sikorki. Wiosną i latem, jest głośniej. Kiedy wieszam pranie na wysięgniku (balkonu nie mam), słyszę, jak coś bzyczy, ludzie gadają. Tłusty kot mojej sąsiadki, patrzy na mnie z pewnością siebie, która mnie peszy. Ma się rozumieć, że nie tylko pory roku decydują o tym, co widzę. Tym bardziej, że nie różnią się zbytnio od tego, co już znam. Ludzie, to co innego.
Była niedawno u mnie lekarka. Paniusia
i snobka. Nie przepadam za nią, ale chodziło o dobro dziecka, więc
duma w kieszeń, 120 zł na stół. Całym swoim zachowaniem
okazywała wyższość. Mówiła o certyfikowanym mleku, ekologicznej
marchwi, mięsku ze słoiczka. W pewnej chwili słuchałam już tylko
piąte przez dziesiąte. Przez okno, do którego paniusia stała
tyłem, zobaczyłam swojego sąsiada.
Żeby było jasne. Nie żywię do niego
antypatii, wręcz przeciwnie. Pomimo, że to jeden z tych
podstarzałych nastolatków, którzy nadal stoją z piwem pod
blokiem, chociaż wydaje się, że powinni między 8 a 16 znikać z
oczu moim starszym sąsiadom, gospodyniom domowym i innym, którzy
spędzają przedpołudnie w okolicy. Ta sympatia najpewniej stąd, że
facet przypomina mi mojego kolegę z podstawówki. Niski, w
okularach, świetny z matematyki, a pomimo to dzieciaki go lubiły.
Podobno fenomen Napoleona wynikał z jego wzrostu. Musiał nadrabiać
braki i na tym się wybił. Podejrzewam, że mój kolega nie zostanie
cesarzem Francji, ani koszykarzem NBA, jak planował (sic!), ale mam
nadzieję, że robi teraz coś ciekawego. Nie to, co wspomniany
sąsiad. Podobieństwo, które zauważam każe mi jednak myśleć o
nim, jako o chłopaku z pomysłami, którym być może był, zanim
piwko zaczęło systematycznie podżerać mu mózg.
Tym razem wypił trochę więcej niż
zwykle i chyba nie za bardzo był świadomy tego, gdzie jest, ani co
się z nim dzieje. Jego twarz ściągnął grymas cierpienia, a on
jakby nigdy nic rozpiął rozporek i zaczął sikać. W tamtej chwili
nie docierał do mnie komizm całej sytuacji. Zastanawiałam się
tylko, co będzie jeśli zauważy to owa pani, która zachowywała
się jak gdyby jej fizjologia nie dotyczyła. W pewnej chwili sąsiad
zatoczył się, rozciągnął ramiona, jak ukrzyżowany i z
rozpiętymi spodniami, które nie zasłaniały tego, co powinny, padł
na wznak, na krzaki, które się za nim znajdowały. Moja sytuacja
stała się jeszcze bardziej dramatyczna. Na szczęście chwilę
później na odsiecz przybyli koledzy, pozbierali sąsiada i
umieścili na przytulnych schodach mojej klatki schodowej, gdzie
mógł zwinąć się w kulę jak olbrzymi wróbel i zasnąć powoli
dochodząc do siebie. Nie widziałam miny lekarki, kiedy go mijała,
ale podejrzewam, że nie była tym widokiem zachwycona.
Kiedy stres opadł, a babsztyl sobie
poszedł, dotarło do mnie, że wzięłam właśnie udział w scenie
rodem z filmów Woody’ego Allena i to nawet zabawnej. Myślę, że,
w przeciwieństwie do mnie, widzowie się uśmiali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz