Nowa Huta jest tutaj

Nowa Huta jest tutaj

czwartek, 19 września 2013

Nowa Huć, czyli o miłości

Deszczowe dni położyły kres porze roku, o której śpiewali The Zombies. Żaden osiedlowy Romeo nie zawoła, jak jeszcze 2 tygodnie temu pod oknem jednego z wieżowców na osiedlu Przy Arce: Gośka, na pole! Już! Żadnen też kilka lat młodszy przyjezdny nie będzie się o owo pole przekomarzał. Jak ma się te 11 lat, to rozmowa z dziewczyną łatwa nie jest. On przyjezdny, ona tutejsza, no to o czym tu gadać? A czasu mało, żeby wakacyjna miłość zaowocowała pocztówką z Krakowa, lub choćby nową znajomą na Facebooku. Pogadali. Najpierw o szkole. Kto chodzi do lepszej. W której jest sklepik. Gdzie lepsze obiady. W końcu zaczęli roztrząsać stary, zapiekły spór o to, czy się mówi: „na dwór”, czy „na pole”. Kiedy wszystkie znane argumenty już padły, chłopak zażartował: Na pole, na pole, jak jakiś Napoleon po czym zadumał się: a kto to był ten Napoleon? Ona: to takie ciastko jest. On: nieee, to z mitologii.

No ale to jeszcze wakacje były. Głowa odpoczywa. Wiedza wietrzeje. Ważne, że gadka się klei. Jak się nie klei, to nie ma pod czyim oknem wołać. Potem się pod dawnym kinem Świt, które w ładnym, świeżo odremontowanym budynku mieści teraz supermarket Tesco, ogłoszenie pojawia: Panią na spotkania bez zobowiązań poznam i numer telefonu wypisany wielokrotnie. Im więcej kandydatek, tym lepiej. Marketing to się nazywa. Trzeba się umieć sprzedać. Trzeba utrafić w target. Tesco utrafiło. Dzikie tłumy ciągną dniami i nocami. To czemu ów pan nie miałby spróbować? Tylko strategia słabo dopasowana. Kiedyś pewnien kolega zapytał mojej koleżanki: będziesz moją dziewczyną?. Nie - odpowiedziała. A ty? - zapytał kolejną i tym samym jego szanse spadły do zera, bo się okazało, że żadna z nich nie była „tą jedyną”.

Niejedna się już o tym przekonała i to odkrycie sprowadziło na dusze biedaczki dni co najmniej tak deszczowe, jak ta jesień przedwczesna za oknem. Moja sąsiadka, której wiek zdradza jedynie twarz, bo ubranie, opalenizna i tatauaż zdają się sugerować jakieś 10 lat mniej, mogła być takiego zdarzenia ofiarą. Sprawca znany z imienia. Wytatuowane kursywą na ramieniu: ”Edmund” zdradza skąd jej zaduma i troska, na twarzy wyryte. Co począć? Ogłoszenia pod Tesco raczej nie wywiesi. Na anons wspomniany również nie odpowie. Pozostaje wyjście alternatywne. Tłusty kocurek lub, również bardzo w tych stronach popularny, koślawy kundelek. Zawsze to smutne, kiedy się ludzko-ludzkie relacje zastępuje ludzko-zwierzęcymi. Wydaje mi się też, że nieuczciwe w stosunku do zwierząt. Zwierzę ma prawo być zwierzęciem, a nie mężem/żoną/dzieckiem/przyjacielem (niepotrzebne skreślić).

Nie zrozumcie mnie źle. Nie snuję tu wizji katastroficznych. To, że zaczyna się od 11 letniego Napoleona z palcu zabaw, nie musi oznaczać, że nieuchronnym finałem będzie kiepski tatuaż i kot jako nagroda pocieszenia. Życie takie złe nie jest. Nie zawsze dostajesz zonka. Ot, choćby niedawno w pobliskim kościele na Ludźmierskiej chrzest był. Długość sukienki mamy odwrotnie proporcjonalna do wysokości obcasów. Pozłacana biel podkreślała intensywność opalenizny. Świeżo wygolona łysa czaszka taty połyskiwała. Podobnie garnitur opięty na monstrualnych rozmiarów klatce piersiowej. Mała Olimpio Kowalska, witamy w gronie wierzących! To się nazywa love story z happy endem. A właściwie z happy beginingiem, bo to, co kończy filmy, zwykle zaczyna coś w realu.


No, ale jak już Edmund zawiedzie, pozostaje tłusty kocur Jakub. Ten sam, o którym wspominałam w którymś z poprzednich postów. Kot pyszałek. Mógłby prowadzić warsztaty asertywności w pobliskiej poradni. Gdyby mu się chciało. Nie ma Edmunda, jest Jakub, i dobrze. Zwłaszcza, że kiedy na polu non stop leje i nie da się wyjść, żeby z sąsiadkami poplotkować, to człowiek sam siedzieć w domu nie musi i o pogodzie, również tej w duszy, ma komu opowiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz