Czego nie lubię
Dziś rano był u nas sąsiad w sprawie
petycji. Miasto zarządziło segregację, bo Unia, więc trzeba
zmienić altankę śmietnikową. Odkazić też by się przydało, bo
robactwo. A no właśnie.
Robactwo, a konkretnie kilku naprawdę
dużych przedstawicieli gatunku, o którym opowiada pewna znana,
ludowa, meksykańska piosenka, odwiedziło mnie jakiś czas temu.
Choć porusza się to identycznie, jak pewna mała dziewczynka, którą
kocham do szaleństwa, budzi u mnie zupełnie inne emocje i nie są
to ani czułość, ani radość. Jak się nad tym pomyśli, to w
sumie takiego robala żal. Że aż tak brzydzi i odstręcza, a
przecież jego determinacja, wytrwałość, organizacja, a nawet
inteligencja powinny robić wrażenie. Ale jego świat, to coś, z
czym ja nie chcę mieć nic do czynienia.
Tuż obok rozciągają się równoległe
światy, co do których wolałabym, żeby takimi pozostały i za
żadne skarby nie krzyżowały się z moim, a jednak krzyżują się.
Spacerując po ulicach, mijam nieprzytomnie pijanych. Kiedyś byłam
świadkiem, jak jeden drugiego próbował namówić, żeby zjadł
dżdżownicę, którą spomiędzy płyt chodnikowych wygonił ulewny
deszcz. „No co Ty stary, ja bez zapity nie dam rady”. Anegdotę
zapamiętałam i uciekłam, żeby nie zostać w to wplątana,
podobnie jak ta Bogu ducha winna dżdżownica.
Jest też świat dorastającej
młodzieży. Ja wiem, ja pamiętam to głupkowate dążenie, żeby
się określić nazwać i zaliczyć do grupy, nawet kosztem udawania
kogoś, kim nie byłam. W pewnym wieku tak się po prostu ma, potem
się to wypiera i zapomina. Ale te duże dzieci oblepiają place
zabaw, gdzie bywam ze swoimi mniejszymi dziećmi,
więc nie zauważać nie mogę i
przed wyrażeniem dezaprobaty się nie powstrzymam. Nie lubię
hierarchii. Najwyżej dziewczynka w w obcisłych leginsach i
pofarbowaną na czarno modną fryzurką. Zwraca na siebie uwagę
piszcząc krzycząc, przeklinając i wyzywająco całując się ze
swoim chłopakiem. Jej bliźniaczo podobna koleżanka (identyczne
ciuchy, identyczna fryzura) nie ma chłopaka, więc nadrabia
śpiewając głośno grafomańskie hymny na cześć jednej z bardziej
popularnych drużyn piłkarskich. Później poszerza repertuar o
równie grafomański tekst hip hopowej piosenki, podkład puszczając
sobie z komórki. W ten sposób udaje się jej przemycić kilka
naprawdę soczystych przekleństw.
Co do przeklinania, nie jestem
ortodoksem. Znam cudownych rodziców obdarowanych przez Pana Boga
równie cudownym potomkiem. Potomek ma kolki i wrzeszczy w niebogłosy
i kiedy już zawiodą wszystkie metody babć, cioć, mam, położnych.
Kiedy nie działa ani odgłos odkurzacza, ani ciepły okład na
brzuszek, ani koperkowa herbatka, ani w ogóle nic, to po godzinie
następuje taka wymiana zdań: Ale napierdala, nie?” „No!”.
Czasami człowiek musi...
Jeszcze bardziej od tej głupkowatej
hierarchii i przekleństw odstręcza mnie jednak, co innego. Nagle
piski, pomruki, przekleństwa, dają wyraz niezadowoleniu, które
zawisa w powietrzu, jak gęsty smog. Dlaczego? „Rumuny idą”.
Konkretnie mama Romka z dwójką dzieciaków, które też chcą
poszaleć na placu. Tu moje „Nie lubię” osiąga apogeum i
zaczynam marzyć o środku na dezynfekcję, którym się usunie takie
zachowanie sprzed moich oczu, z placu zabaw, z ulic, z całej
dzielnicy.
Jak? Nie wiem, może Unia coś
poradzi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz