Sąsiedzi
Niecały miesiąc po tym,
jak się tu wprowadziłam podeszła do mnie sąsiadka, żeby mi się
przedstawić. Oświadczyła, że jest najstarszą mieszkanką w
naszej klatce i już 56 lat spędziła w Hucie. Pomogłam jej z
siatkami, a w międzyczasie wypytała mnie o dzieci, opowiedziała o
wszystkich swoich dolegliwościach oraz życzyła mi, żeby nam tu
było dobrze. Byłam pod wrażeniem.
Ostatnie kilka lat
spędziłam w bloku na Żabińcu. Luksusowe osiedle, które okazało
się architektonicznym bublem. Blok obok bloku, niedokończona droga,
z powodu kłótni, która wybuchła pomiędzy spółdzielniami
sąsiadujących ze sobą budynków, noclegownia studentów
Uniwersytetu Rolniczego. Nie mogę zaprzeczyć, przyzwyczaiłam się
i miałam tam swoje ulubione miejsca, ale nigdy nie czułam się tam
u siebie. Tu trafiłam do miejsca, gdzie ludzie byli zakorzenieni od
dawna, mało tego, przyjęto mnie życzliwie.
Sąsiedzi z naprzeciwka od
początku zaoferowali nam swoje narzędzia, w razie gdyby nam
jakiegoś zabrakło. Kilka miesięcy temu zaszwankowała bateria
prysznicowa w łazience i poprosiłam o pomoc znajomego. Kilkukrotnie
powtórzyłam mu, żeby konkretnie wymienił z nazwy wszystko, co mu
jest potrzebne, bo ja kompletnie się nie znam. Był tym tak
zaaferowany, że, że nie zdążyłam się nawet przywitać i
wytłumaczyć synowi sąsiadów, który nie bardzo mnie kojarzył, o
co chodzi, a on od razu przeszedł do rzeczy. Zabrzmiało, jakby
składał zamówienie. Dodam, że byłam w kapciach, a w ręku
trzymałam kubek z niedopitą kawą, który z rozpędu wzięłam ze
sobą. Powstrzymałam atak śmiechu i wytłumaczyłam o co chodzi.
Odczułam wtedy, jak bardzo odpowiada mi panująca tu swoboda i
otwartość.
Ona oczywiście ma swoją
cenę. Jak to w małych społecznościach bywa, wszyscy się znają,
a w związku z tym dużo o sobie wiedzą. Nie da się obwarować i
zagwarantować sobie większej prywatności. Mamy tu taki dzienny
osiedlowy monitoring. Sąsiedzi, zwłaszcza ci przesiadujący przed
blokiem, znają mój rytm dnia. Wiedzą, kiedy odbieram syna z
przedszkola, a kiedy mała jest chora i nie wychodzimy na spacery.
Wiedzą, jakim samochodem jeździmy i gdzie zwykle go parkujemy.
Doceniłam to, kiedy
pewnego wieczora zapomniałam zamknąć w aucie tylnych drzwi i
jakiś okoliczny łobuz otworzył je na oścież. Ok. 22 zadzwonił
domofon, byli to sąsiedzi z bloku obok. Ich ojciec wiedział, czyje
to auto i gdzie mieszkamy, a oni pośpieszyli, żeby nas ostrzec.
Byłam zbudowana taką troską o czyjąś własność i ich czynną
postawą społeczną. Do tego stopnia, że kiedy o pierwszej w nocy
usłyszałam donośny hałas ze znajdującej się pod nami piwnicy,
niewiele myśląc zgłosiłam to policji. Trochę straciłam rezon,
kiedy życzliwy, choć poddenerwowany oficer poinformował mnie, że
„matka wysłała naszego sąsiada po ogórki”. Nie wiem, czy
gdyby zaszła taka potrzeba, moja kolejna interwencja, zostanie
potraktowana poważnie. Może na okolicznym komisariacie uchodzę już
za miejscową wariatkę. Po dłuższym zastanowieniu doszłam jednak
do wniosku, że w gruncie rzeczy, gdyby ktoś rzeczywiście próbował
ich obrabować, mogliby stracić cały zapas tych pracochłonnych
specjałów. Uważam nawet, że mam moralne prawo do podziękowań w
postaci jednego słoika domowych ogórków, najchętniej kiszonych.
Będę monotonna strasznie, ale podoba mi się ten obrazkowo-reportażowy wpis. Nie umiem tego precyzyjnie pochwalić ;)
OdpowiedzUsuń