Nowa Huta jest tutaj

Nowa Huta jest tutaj

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Życie na śmietnik




Właściwie nikt tu nie przestrzega ustalonej i podobno kiedyś nawet ogłoszonej oficjalnie zasady, że śmieci wielkogabarytowe można wyrzucać raz w miesiącu. Należy zostawić je obok altany śmietnikowej na dzień przed przybyciem ekipy pracowników Przedsiębiorstwa Oczyszczania Miasta. Przyjeżdża ciężarówka wyposażona w wielki szpon, dzięki któremu może chwycić i załadować wielkie, ciężkie szafy, jakby to były drobiazgi i jeszcze miażdży je, by jak najwięcej się zmieściło. Za każdym razem obserwuje ten proces z niegasnącym zainteresowaniem. Z chaosu powstaje kosmos... Nie trwa on jednak zbyt długo. Już na drugi dzień pojawiają się stare muszle klozetowe, wyleniałe kanapy i potłuczone lustra. Gdyby ludzie przestrzegali wyznaczonego terminu, takiego mini wysypiska przed moim oknem można by było uniknąć. Śmieci nie zalegałyby tygodniami czekając na kolejną wizytę Wielkiego Szpona. Pytanie jednak, gdzie miałyby zalegać? Chyba nie w remontowanym właśnie mieszkaniu po zmarłej babci. Tym bardziej, że najprawdopodobniej miała w zwyczaju, niczym drogocenny skarb, przechowywać dla potomnych paskudne, peerelowskie kanapy, meblościanki, stoły, krzesła i taborety odmalowywane wielokrotnie, co zdradza łuszcząca się z nich wielokolorowa farba. Strychów w budynkach brak. Garaże mają nieliczni szczęśliwcy. A zresztą przecież parkują tam swoje auta. Niewielkie piwnice i tak są już przepełnione przetworami, których od lat nikt nie chce jeść. Trzeba się tej graciarni gdzieś pozbyć.

A zatem pozostaje wystawić ją na widok publiczny. Niech inni zobaczą dobytek będący zapisem czyjegoś życia. Niech przekopią, z pasją odkrywcy całą tę stertę w poszukiwaniu czegoś cennego. Może w domu brakuje akurat jakiegoś mebla. Może przyda się na działce. Coś można porąbać i spalić, także wbrew przepisom i na pohybel unijnym eko-restrykcjom. Coś zabiorą dzieciaki, żeby stoczyć bitwę na śmierć i życie, bo ile można przed tym komputerem siedzieć i tylko patrzeć na przemoc?

Pojawia się jeszcze pytanie filozoficzne. Czym jest wielkogabarytowy śmieć, a czym nie jest? Czy chodzi tylko o rozmiar, czy też o zastosowanie danego przedmiotu. Czy musi to być mebel? A pralka? To raczej „elektrośmieć” dla Elektrobrygady, która wezwana telefonicznie przybywa z odsieczą i uwalnia właściciela od zbędnego balastu. Jak dryżyna R - w specjalnej furgonetce. A jednak pralki też stoją. Niedługo, bo zaraz ktoś przychodzi i rozłupuje, uzyskując drogocenny metal. „Zawsze na to piwo będzie”, jak twierdzi mój sąsiad, który zwykł kłaniać mi się w pas w odpowiedzi na moje „dzień dobry”, rzucone lękliwie podczas ucieczki przed jego wiecznie wściekłym, przypominającym szakala, psem. Czasem ludzie wyrzucają nawet przerośnięte kwiaty w wielkich donicach. A zatem nawet coś żywego może stanowić wielkogabarytowy śmieć. Ale, ale, pytanie, dla którego ten wpis powstał brzmi: czy można wyrzucić siebie?

To nie jest bynajmniej teoretyczny koncept, będący wykwitem umysłu zmęczonej rutyną dnia i upałem, już nie tak młodej, ale młodemu dziecku matki. Kilka dni temu na widocznym przez moje kuchenne okno mini wysypisku pojawił się mężczyzna. Siedział i sączył piwo. Czasem chodził i palił. Czasem spał skulony na prowizorycznym legowisku. Czasami gdzieś znikał, żeby później znowu wrócić i powtarzać wymienione czynności. Może miał nadzieję, że żona zmieni zdanie i po niego przyjedzie. To, że to jego żona to tylko przypuszczenie. Co prawda jej zadbany wygląd, fryzura, opalenizna, letnia sukienka i sandały kontrastowały z przybrudzonym ubraniem mężczyzny i jego poobijaną twarzą, ale obstawiam, że to raczej żona niż córka. Po raz pierwszy zobaczyłam ich tu razem. Widać postanowili nie tylko dać swoje śmieci innym do przegrzebania, ale nawet wyprać swoje brudy na oczach i uszach innych. Jej zdaniem to jego wina, że tak skończył. Że popsuł się i teraz zasiada, jako odpad czekając na ciężarówkę ze szponem. To o winie słyszałam mimowolnie. Reszta kłótni docierała do mnie już trudnymi do zrozumienia półsłówkami. Kobieta wsiadła do samochodu i odjechała. Mężczyzna został. Jak porzucony psiak. Tylko, że nikt go żadnym sznurkiem nie przywiązał. Kiedyś pewnie sam sobie tę pętlę zacisnął. To jest takie proste i takie trudne jednocześnie. Pijesz. Pijesz częściej. Pijesz, bo masz problemy. W końcu twoim najgorszym problemem jest to, że pijesz. A najczęściej nie tylko twoim. Wszyscy to wiedzą, a jednak tylu ludzi się na to łapie.


Kilka dni póżniej kobieta przyjechała znowu. Rozmawiali długo i już spokojniej. Miałam wrażenie, że tym razem to ona go prosi, a nie wyprasza za drzwi. Może, żeby wsiadł z nią do auta i ten cały śmietnik zostawił za sobą? Może uznała, że on się do czegoś jeszcze przyda. Nie wiem. Mimowolnie, zerknęłam na nich kilka razy kibicując po cichu, żeby wszystko skończyło się dobrze, chociaż nie mam pojęcia, co to w ich przypadku oznacza.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz